autor STANISŁAW PYTLIŃSKI
Zakon świątyni Salomona należał niewątpliwie do najbogatszych organizacji czy związków swoich czasów, lecz było to bogactwo bankiera, który nie trzyma pieniędzy w kufrze, ale wciąż nimi obraca, woląc w dodatku posługiwać się wekslami i listami kredytowymi niż brzęczącą monetą. Można śmiało założyć, iż taki sposób działania na polu ekonomicznym przyjęli właśnie Templariusze. Ich skarbce nie zawierały zatem skarbów, w każdym razie nie tak wielkich o jakie ich posądzano!„Wiedzieć, chcieć, ośmielić się, milczeć"... — oto cztery najważniejsze reguły obowiązujące tych, którzy oddają się zgłębianiu nauk tajemnych, z samą Kabałą na czele.
Cóż zatem kryły w sobie Templariuszowskie skarbce?
Z pewnością dokumenty, a także rozliczne relikwie, klejnoty koronne królów Jeruzalem, łupy wojenne...
Relikwie, klejnoty i łupy wywiezione z Ziemi Świętej miały bez wątpienia wartość olbrzymią, ale zapewne nie aż tak wielką jakby tego można się było spodziewać. Opuszczając Jerozolimę, Templariusze wywieźli wszystkie swoje dobra na grzbietach dziesięciu osłów! Był to więc ładunek niewielki i ograniczony — 800 — może 1 000 kg! Jeśli więc założymy (i to wcale nie karkołomnie!), że to właśnie miałby być ten wciąż poszukiwany skarb „właściwy", przechowywany w Paryżu przez Wielkiego Mistrza i wywieziony potajemnie przez Guichard'a de Beaujeu w trumnie i kufrach, dojdziemy szybko do przekonania, że dla dzisiejszego szczęśliwego znalazcy skarb taki posiadałby rzeczywiście wartość astronomiczną, lecz byłby wręcz śmiesznie mały jeśli weźmie się pod uwagę operatywność, międzynarodowy zasięg Zakonu, rozgłos wokół całej sprawy i wreszcie wagę tajemnicy jaka na niej ciąży. Skoro zatem hipoteza „żywej gotówki" upada, warto przyjąć inną — stokroć bardziej intrygującą! Prawdziwą tajemnicą Templariuszy było owo „wiedzieć" stojące na czele kabalistycznej listy reguł, a prawdziwym skarbem manuskrypty, a właściwie zawarta w nich wiedza!

l to wiedza przez duże „W"! Serge Hutin („Ludzie i Cywilizacje Fantastyczne") przypuszcza, iż mogły to być, ni mniej, ni więcej, tylko rękopisy samych Aliantów! Templariusze mieli przejąć te rękopisy od Arabów, a ci przedtem zdobyć je podczas podboju Egiptu. Hipoteza taka kusi i wywołuje zawrót głowy zarazem. Być może Serge Hutin zagalopował się nieco, być może intuicyjnie trafił w przysłowiową „dziesiątkę"... Hipoteza o rękopisach Aliantów jest jednakowoż trudna do zaakcepto-wania, choćby ze względów językowych. Być może były to „tylko" teksty o Atlantach, aczkolwiek i przy takim „uproszczeniu" wkraczamy niemal na teren fantastycznej bajki. Jeśli jednak założymy Atlantycką oryginalność tekstów, nic nie stoi na przeszkodzie, by idąc „za ciosem", założyć, iż język Aliantów był znany kapłanom egipskim, ewentualnie, iż został rozszyfrowany przez Arabów lub samych Templariuszy. (Mógł być po prostu zbliżony do starożytnego egipskiego bądź np. fenickiego).
Przy całej swej fantastyczności, hipoteza Serge'a Hutin nie jest po-zbawiona pewnego sensu! Nawet najwięksi sceptycy będą zmuszeni przyznać, że „coś w tym jest", jeśli tylko dadzą, choćby częściowo, wiarę innemu niekonwencjonalne¬mu badaczowi — Jacques'owi De Mahieu, autorowi m.in. książki „Te¬mplariusze w Ameryce" (Wyd. Editions Robert Laffont — 1981). Autor ten bardzo przekonywająco udowadnia, iż Templariuszowska Flota utrzymywała stały, wręcz handlowy kontakt z Nowym Światem! Wywód De Mahieu jest długi, drobiazgowy i dość pokrętny; dla uproszczenia sprawy, tezy jakie on sobie stawia, można ująć w trzech pytaniach:
— Skąd wzięto pieniądze na finansowanie budowy gotyckich katedr na terenie Francji?
— Czemu i komu służył port La Rochelle?
— Gdzie schroniła się atlantycka flota Zakonu w 1307 r.?
Pytania te zadawało sobie niewątpliwie wielu historyków, ale pewnie żaden z nich nie odpowiedział tak, jak czyni to Jacąues De Mahieu. Zacznijmy żatem od kaledr!
Jak siało się możliwe, iż począwszy od roku 1140, w przeciągu stosunkowo krótkiego czasu i niemal jednocześnie na terenie Francji, niczym grzyby po deszczu, wyrosło ponad 70 wielkich katedr i drugie tyle niewiele mniejszych kościołów?
Jak do tego doszło, iż niewielkie, kilkutysięczne miasta czy wręcz miasteczka o bardzo ograniczonych możliwościach mogły sobie nagle pozwolić na niewyobrażalny wręcz zbytek posiadania katedry?
Żeby przybliżyć nieco miarę problemu warto wziąć pod uwagę, iż obecnie, przy nieporównywalnych w ogóle środkach i możliwościach, żadne miasto francuskie wielkości ówczesnego Chartres, Laon, Noyon czy Soissons, nie jest w stanie wygospodarować własnych funduszy na budowę choćby krytego lodowiska czy basenu kąpielowego, a cóż tu dopiero mówić o gigantycznej katedrze, mogącej w swym wnętrzu pomieścić cały stadion! Nie ulega większej wątpliwości, że jedyną organizacją zdolną sprostać takiemu przedsięwzięciu byli Templariusze.
Po pierwsze — mieli oni pod swoją pieczą Bractwo Dzieci Salomona, zrzeszające elitę mistrzów-nadzorców, kamieniarzy, murarzy i rysowników specjalizujących się w katedrach gotyckich. Po wtóre — tylko Templariusze dysponowali niezbędnymi środkami finansowymi. Jednakowoż pożyczki, jakich udzielali oni biskupom i gminom, nie mogły mieć, praktykowanej przez Zakon, formy listów gwarancyjnych, weksli, ani żadnej innej formy „pisemnej". Na opłacenie robotników, majstrów i dostawców potrzebna była brzęcząca moneta! Skąd zatem wzięły się owe pieniądze w czasach, gdy handel wymienny kwitł w najlepsze, a pieniądz metalowy, służący w zasadzie tylko do płacenia podatków królewskich, był rzadkością? Monet rzymskich praktycznie nie było już w obiegu, zaś te, które Templariusze wywieźli z Ziemi Świętej (gdzie zresztą miały wartość wyższą od złota), nie mogły starczyć na długo (pamiętajmy o ładunku dziesięcio-oślim!); miały przy tym zbyt duże nominały, nawet na miesięczną wypłatę dla robotnika, nie można było przy tym ich rozmienić, bo nie było na co!
Tymczasem Templariusze „wpuścili na rynek" olbrzymie ilości drobnej srebrnej monety, która n.b. w konsekwencji przyczyniła się do szybkiego rozkwitu tej części Europy. Skąd zatem wzięto niezbędny metal, skoro kopalnie srebra z czasów rzymskich były już wyczerpane, a nowe złoża jeszcze nieodkryte? Jakby nie licząc się z tym, Zakon sprowadził w tajemnicy wielkiej niemieckich mincerzy, odlewników i osadził ich w okolicach Tuluzy, gdzie w równie wielkiej tajemnicy bito srebrną monetę! Skąd zatem pochodził metal? — Oczywiście z Ameryki! — Tak przynajmniej twierdzi Jacgues De Mahieu.
Jeśli zatem założy się możliwość istnienia templariuszowskich kontaktów z Nowym Światem, kierunek ucieczki jest tylko jeden — Ameryka! Dalsze pytania nasuwają się same: — Co uwiozła z sobą atlantycka eskadra?
Wielki Mistrz — Jacques De Molay pozostał przecież w Paryżu! Być może nie zdążył uciec, być może poświęcił się, by odwrócić uwagę królewskich prokuratorów! Od czego..?
Niejaki Jean De Falon zeznał przed papieżem w czerwcu 1308 roku (zeznania te znajdują się w Archiwach Watykańskich), iż wieczorem, dnia poprzedzającego atak królewski, widział Templariuszowski konwój opuszczający Paryż i udający się drogą w kierunku La Rochelle. Konwój ten składał się z 3 wozów wypełnionych ukrytymi w słomie kuframi, stanowiącymi „skarb" Wielkiego Wizytatora Zakonu, eskortowanych przez 40 rycerzy pod wodzą Hugues'a De Chalons i Gerarda De Villiers.
Zapewne nie był to skarb w dzisiejszym rozumieniu, jako że wywożenie szlachetnych kruszców z zamiarem przetransportowania ich do Ameryki przypominałoby przysłowiowe wnoszenie drzewa do lasu. Poza tym trudno dopuścić nawet taką możliwość, gdyż Wielki Wizytator, jako zakonnik, nie posiadał żadnego majątku własnego. Nie były to też zapewne dokumenty związane z działalnością bankową czy handlową Zakonu — a więc tytuły własności, akty nadania, skrypty dłużne czy najrozmaitsze pokwitowania, ze względu choćby na ich zupełną nieprzydatność po drugiej stronie Atlantyku. Musiały to być zatem Archiwa Sekretne najwyższej wagi, skoro do ich ochrony zaangażowano aż 40 rycerzy w czasach, gdy jeden człowiek w zbroi był w stanie skutecznie rozprawić się z bandą pospolitych rabusiów! Nie wykluczone, iż konwojów takich, zmierzających w stronę La Rochelle było więcej... Być może udały się tam wcześniej nie zwracając niczyjej uwagi..? Nic konkretnego na ten temat nie wiadomo. Jak również nie wiadomo nic na temat treści Tajnych Archiwów. Domysły można tu snuć długie i szerokie.
Jacgues De Mahieu, nie wspominający zresztą ani słowem o ewentualnych rękopisach Aliantów, tym razem nie wdaje się w żadne spekulacje. Inni autorzy również nie dają tu żadnych wskazówek, ograniczając się jedynie do stwierdzenia, że takie archiwa musiały być.
Być może zawierały w sobie ową mistyczną „Wiedzę Przodków", której studiowaniu oddawało się dziewięciu rycerzy wysłanych do Jerozolimy przez Opata z Clairvaux, być może równie sekretne wiadomości zebrane przez niego samego w czasie niezliczonych podróży na Wschód..? Mogły to być również tajemnice alchemii, którą Templariusze uprawiali z wielkim zamiłowaniem, lub wręcz czarnej magii, jako że i ta dziedzina znalazła się w kręgu ich zainteresowań! Niewykluczone, iż były to traktaty filozoficzne, rozprawy o reinkarnacji, życiu i śmierci, powstałe pod wpływem wierzeń Dalekiego Wschodu... czy też nie mieszczące się w chrześcijańskich konwencjach rozważania na temat istoty Boga, Szatana i Życia Wiecznego..?
Poza hipotetycznymi rękopisami Atlantów, w Tajnych Archiwach nie powinno zabraknąć najrozmaitszych raportów szpiegowskich, opisów, nieznanych ówczesnej Europie ziem, z samą Ameryką na czele i oczywiście map, które pod żadnym pozorem nie powinny dostać się w niepowołane ręce.
Następne pytanie nasuwa się automatycznie — Skąd Templariusze wiedzieli o istnieniu Ameryki?
Odpowiedź — wg Jacques De Mahieu — jest bardzo prosta. Niewątpliwie słyszeć musieli o legendarnej navigatio Świętych Mało i Brandana, którzy w latach 536—552 mieli jakoby dotrzeć do jakiegoś kraju położonego za oceanem. Od najemników skandynawskich, będących na służbie u Cesarzy Bizancjum, dowiedzieli się zapewne o wyprawach do Meksyku mnichów irlandzkich w 870 roku i słynnego Jarla Ulmana w roku 967. Wreszcie, studiując starożytne księgi podczas pobytu w Ziemi Świętej, musieli zetknąć się z dziełami Plutarcha, Theopompa i Macroba, mówiącymi o istnieniu po drugiej stronie Marę De Tenebris „bogatej ziemi pełnej lasów, rzek żeglownych", lub przynajmniej „cudownej wyspy", której odkrycie Diodor Sycylijczyk przypisywał Fenicjanom. Z całą pewnością wpadła w ich ręce także „Geografia" Ptolemeusza, który przytaczając historię opowiedzianą przez Marina z Tyru, wspomina o pewnym kapitanie greckim imieniem Aleksander, mającym w I w n.e. przepłynąć Pacyfik i dotrzeć do nieznanego lądu po podróży „liczącej dni tak wiele, że aż nie można ich było policzyć"! Na poparcie swej hipotezy amerykańskiej Jacques De Mahieu przytacza multum dowodów mogących skruszyć najzatwardzialszych sceptyków.
Templariuszom nie udało się skolonizować Ameryki ze względów oczywistych — byli przecież zakonnikami żyjącymi w celibacie! Ewentualni goście i rezydenci, nie związani żadnymi ślubami, którzy dostali się na pokład owych okrętów, zapewne nie zabrali z sobą żon, o ile w ogóle byli żonaci! Niewielka garstka europejskich emigrantów dysponujących wprawdzie olbrzymią przewagą cywilizacyjną, ale pozbawionych jakichkolwiek kontaktów ze Starym Światem, topniała w szybkim tempie.
Prawdopodobnie w drugiej połowie XIV wieku zmarli ostatni biali przybysze, pozostawiając po sobie nielicznych potomnych pół krwi, którzy prawdopodobnie kontynuowali idee Rycerzy Salomona, ale już w nowej, zindianizowanej formie.
Krótki w sumie pobyt — pierwsi Templariusze przybyli na tereny Meksyku prawdopodobnie około roku 1270, ostatni — w 1307 — wywołał jednak duże zmiany, zwłaszcza w Ameryce Środkowej, gdzie pozostawił po sobie liczne i trwałe ślady..
Wyliczenie ich wszystkich zajęłoby zbyt dużo miejsca, toteż przytoczę tylko te, które Jacpues De Mahieu uznał za najważniejsze i najbardziej przekonywające. Byłyby to zatem:
— Szybki rozkwit gospodarczy w tamtych właśnie czasach i rozbudowa zbiurokratyzowanej struktury państwa opartej na typowo templariuszowskiej hierarchii władzy. — Powstanie sztucznych tworów językowych, bazujących na grece i łacinie, a związanych ze zmianami w strukturze administracyjnej.
— Obecność wielu słów pochodzenia francuskiego (np. w języku keczua-maya, wg Jacques'a De Mahieu byłoby ich około 50. Czytelników na pewno zainteresują dwa z nich: „ton" — oznaczający odgłos walenia w bęben i „guz"— oznaczający gust, smak).
— Ślady działalności misyjnej kapelana Zakonu — Ojca Gnupy i chrystianizacji przedkolumbijskiej na terenach Tiahuanaco, a także ruiny, pochodzącego z XII wieku, kościoła chrześcijańskiego, którego motywy architektoniczne i rzeźby zostały żywcem zapożyczone z gotyckiej katedry w Amiens w północnej Francji.
— Ewolucja wierzeń religijnych w Ameryce Środkowej i wykształcenie się pojęcia Boga wszechmogącego, wszechobecnego, niewidzialnego. Tego Który Jest.
— Obecność znaków i symboli chrześcijańskich: krzyży łacińskich, greckich, maltańskich i katarskich, gwiazd pięcio i sześcioramiennych i różnych symboli tzw. hermetycznych, jakimi posługiwali się Templariusze, widocznych w malowanych księgach, na rzeźbach i murach budynków. O tym jak daleko przeniknęła symbolika chrześcijańska do wierzeń, bądź co bądź, pogańskich świadczyć może również monstrancja boga Tezcatlipoki, przypominająca jako żywo monstrancje wczesno-średniowieczne, pastorał biskupi trzymany przez Ouetzalcoatla, hostia w ręku Itzamny czy też wreszcie sama idea Pierzastego Węża, mogącego z powodzeniem kojarzyć się z Upadłym Aniołem.
— Kult Tezcatlipoki, boga Wenus, utożsamianego później z „europejskim" Lucyferem czy sekretnie czczonym przez Templariuszy Baphometem.
— Tajemnicze kopalnie w Peru, Paraguaju i Brazyli, w których metodami europejskimi wydobywano srebro i przetapiano na sztabki łatwe do transportu.
— Statuetki o kształtach negroidalnych pochodzące z tzw. epoki postklasycznej, odpowiadającej europejskiemu Średniowieczu, znajdowane na terenie Meksyku i świadczące o obecności czarnych niewolników sprowadzonych przez Templariuszy.
Listę tę można by skutecznie przypieczętować innym, już nie amerykańskim argumentem. Jest nim właśnie pieczęć, przejęta w 1307 r. przez prokuratorów Filipa Pięknego, przedstawiająca najprawdziwszego Indianina z łukiem w ręce i pióropuszem na głowie, otoczonego napisem SECRETUM TEMPLI! Hipoteza De Mahieu jest niewątpliwie oryginalna i ciekawa, aczkolwiek niektóre z jego argumentów mogą budzić pewne wątpliwości. Np. uzasadnienie lokalizacji portu w La Rochelle czy też powiązanie budowy katedr gotyckich z pojawieniem się w Europie srebrnej monety i to pojawieniem się nagłym, dla którego klasyczni historycy zdają się nie mieć żadnego wytłumaczenia... czy wreszcie owa pieczęć z napisem „sekret" nieomal sekret ten zdradzająca..! Ba! Zdradzająca dziś, lecz z całą pewnością niewiele mówiąca w czasach, gdy powszechnie sądzono, iż za Morzem Ciemności żyją potwory przy których wszystkie inne średniowieczne straszydła jawiły się łagodnymi barankami.